Herostratesi YouTuba

Jednym z najsłynniejszych ofiar chorobliwego parcia na szkło był pewien joński szewc z Efezu. Jego nieodpartym marzeniem było zostać sławnym. Trudno było mu zaspokoić swoją żądzę poprzez rzemieślnicze wytwarzanie obuwia czy jego naprawę. Miał lepszy pomysł.

Codziennie widział wspaniałą świątynię Artemidy, uznaną za jeden z cudów świata. Wybudowana z marmuru i libańskiego cedru, na planie typowej świątyni greckiej, otoczonej osiemnastometrowymi kolumnami. W środku znalazło się miejsce na cedrowy posąg Artemidy. Jej budowa zajęła 120 lat.

Zapomniany przez historię.

Herostrates w 356r. p.n.e.  podłożył pod nią ogień. Legenda głosi, że tej nocy Artemida nie mogła opiekować się swoją świątynią, ponieważ był to dzień narodzin Aleksandra Wielkiego. Szewc tak szaleńczo obłąkany przez pragnienie zdobycia sławy, został pojmany i skazany na śmierć, a jego imię nakazano wymazać z wszelkich pisanych dokumentów. Pamięć jednak ocalała, dzięki charyzmatycznemu, greckiemu mówcy Teopompowi z Chios, który opowiadał tę historię, a w późniejszym czasie pismom greckiego geografa i historyka Strabona.

Wyróżnienie ponad wszystko.

Współczesnymi Herostratesami stają się coraz częściej współcześni twórcy treści. Wszak monopol medialny został już dawno złamany. Każdy, kto ma dostęp do internetu, kamery, mikrofonu czy klawiatury, może stać się w jednej chwili medialnym nadawcą. Parcie na szkło narzuca kajdany i niewolnictwo jednego parametru: oglądalności (słuchalności czy poczytności) w zależności od wybranej formy. Za owym parametrem kryje się dziś zbudowana społeczność wiernych widzów/fanów/słuchaczy/czytelników, którzy czynią nadawcę sławnym jak i zapewniając mu czasami bardzo przyzwoitą miskę ryżu. Owa miska była w klasycznej historii mediów, najczęściej dzielona z nadawcą, ale dziś (pomijając modele agencyjne) poprzez crowdfunding nadawcy mogą być finansowani bezpośrednio przez swoich patronów. Nacisk na wyróżnienie się poprzez parametr oglądalności zdecydowanie się zwiększył.

Kiedyś blogerzy szukali wyróżnienia słowem. Doskonale radzili sobie w tym zakresie początkowo wszelcy prowokatorzy czy hejterzy zaludniający fora i listy dyskusyjne. Wiedzieli jak pobudzać emocje, tworzyć intrygi czy kreować mięsiste riposty. Po sukcesie YouTube w świat blogerów zaczęli się wbijać vlogerzy, aż zaczęliśmy pisać b(v)logerzy. Dziś bardziej precyzyjnym słowem wydaje się digital influencer (DI): osoba wywierająca wpływ w sieci, w różnych kanałach i posiadająca własną, transmedialną społeczność. Cel wyróżniania się pozostał niezmiennie taki sam.

Epoka ruchomego obrazka stała się faktem. Buzzwordami wyróżnienia nie stały się jednak ciekawostki Radka Kotarskiego, językowe łamańce Arleny Witt,  branżowe opowiastki Maćka Budzicha, świetne reportaże Krzyśka Gońciarza czy dronowanie Michała Sadowskiego. Pokłosiem żądzy jednego parametru stali się twórcy typu KPCh. Taki skrót od najczęściej używanych przecinków na „k”, „p” i „ch”.  Jest beka, jest buzz, we wszelkich możliwych konfiguracjach. Prostota użycia tych słów, w połączeniu z medialnością polegającą na odzieraniu własnej intymności, przypominają czasy słynnego Big Brothera. W wymiarze patologii yotubowej widzieliśmy powtórkę z rozrywki.

Sprzedać chłam jest zawsze łatwiej. Nie tylko w mediach. Udowadniają to pasma seriali telewizyjnych o mięsnych jeżach, które rozpychają się wszędzie w primetimach, porankach, popołudniówkach i nocnych powtórkach.

Robione za pięć groszy, rozchybotane emocjonalnie, w tasiemcowych odsłonach i hangoutach, bywają dla niektórych klasycznym wzorcem. Ale tabloidalny sznyt to również formaty typu Kuba Wojewódzki, gdzie rozrywką mają być bardziej gierki słowne i heheszki czyli życie na gorąco w formacie obrazka. Podglądactwo dziewczyny z sąsiedztwa wymieszane z kolorowym światem celebrytów z pudelka czyli mały i wielki showbiz nakręcający oglądalność i oczywiście kasę za zasięgi.

Konsumując sieczkę, będziesz tę sieczkę trawił i wiadomo co stanie się z twoim mózgiem. Stajesz się tym co oglądasz, czego słuchasz i co czytasz.

Doba ma 24 godziny i każdy ma wybór na co przeznaczy ten czas, a konkurencja o naszą uwagę wszelkiej maści nadawców jest dziś chyba stukrotnie silniejsza niż 25 lat temu. Patologie i przekleństwa w formacie na YouTube zawsze przegrają z mordobiciem. Mordobicie przegra z seksem live. Seks live przegra z samobójstwem, a samobójstwo przegra z morderstwem. Morderstwo przegra z gore live. Gore live przegra z bestialstwem. Każde kolejne przekraczanie granicy ludzkiego szoku, zniesmaczenia czy przerażenia, zbuduje wielkie zasięgi. Tabloidyzacja, która jest skutkiem niewolnictwa jednego parametru, to równia pochyła. Niestety, równia na której zarabia się … przepraszam – tłucze kasę.

Prosty lud był zawsze głodny prostych i emocjonalnych rozrywek. Od czasów rzymskiego Koloseum było wiadomo, że śmierć, krew i seks na żywo przyciągają tłumy. Tyle, że dziś nasze umysły zżera tabloid, niczym rak. Problemem nie są twórcy, bo oni jak wiadomo, kierują się własnym interesem i formatem. Problemem są ci, którzy chcą to oglądać, słuchać i czytać. Patologie będą zawsze, ważne żeby nie przekraczały jakiegoś marginalnego poziomu i nie truły przeciętnych ludzi. Niestety, wszelkie media kochają patologię i kółko się zamyka.

Era Edwarda Miszczaka, który dzięki telewizji kreował medialne osobowości, odchodzi do lamusa. Dziś coraz więcej twórców nie będzie potrzebować telewizji, by stała się trampoliną ich sławy. Raczej odwrotnie, czego dowodem jest jeden z projektów Polsatu, z beznadzieją reklamą. Może tak właśnie miało być?

Jeśli większe zasięgi i buzz zapewni drewniany i mierny spot, który udostępnią wszyscy „dla beki”, to właśnie o to chodzi? Niestety, od niewolnictwa jednego parametru można się szybko uzależnić, a wtedy żadna racjonalna argumentacja o wartości treści nie będzie docierać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *