Kaczka faszerowana kontentem

Dzień był słotny, nic się nie działo, Polsat nadawał kolejny mecz, w TVN24 Kempa z Palikotem przekrzykiwała się ponownie, TVP1 zapewniało, że aura się nie poprawi. Nudy.

20141029-120418.jpg
Odebrałem SMS, byl to tajny kod od znajomego ambasadora, oznaczał, że mam 12 godzin na opuszczenie miejsca, w którym jestem. Zabrałem przygotowany plecaczek, ale nie dojechałem dalej niż do Orłowa, okolice Klifu już blokowały transportery opancerzone.

Była 20:21, gdy najpierw TVN24 wyemitowało na żółtym pasku “militarny paraliż Trójmiasta”, Polsat nie przerwał meczu, TVP1 zaprosiło na relację do TVP Info. Pomiędzy 20:20, a 20:25 czołowi dziennikarze informacyjni otrzymali SMS i maile, z adresem strony www, na której o 20:30 będzie emitowane oświadczenie. Media oszalały i zawyły z radości, słupki oglądalności gwałtownie skoczyły. Pomorze oddzielało się od Polski. Ciąg dalszy historii znajdziesz tutaj.

Reklama natywna jest stara jak kryptoreklama, ale młodsza od public relations. Tyle tylko, że dziś w przesycie wszelkich treści reklamowych, bywa jeszcze jakimś narzędziem skutecznego dotarcia. Skoro 86% Polaków nie cierpi reklam, trudno się dziwić. Natywność treści staje się faktem, ale to dość niebezpieczna gra dla wszystkich. Polak-szarak ma dość specyficzne podejscie do pojęcia “niebezpieczeństwa”. Polega ono na tym, że dopóki nie ma zimnego trupa, to wszystko jest w porządku.
Treści płatne od bezpłatnych były rozdzielane w klasycznych mediach prawie od początku. Z oczywistych powodów – musiały być obiektywne i niezależne. W praktyce wyglądało to różnie, ich wpływ na masy był niebagatelny – wystarczy odpowiedni news, a już za chwilę brak kasy w bankomatach albo towarów w sklepach. A panika jest zaraźliwa i doskonale to widać w historii słuchowiska “Wojna Światów

Ludzie dają się nabierać i będą dawać, to kwestia wiarygodności nadawcy. Jeśli nie będą mu wierzyć, nie będą reagować. Kiedyś zrobiłem eksperyment z myśliwym stojacym ze strzelbą przed wejściem do ciemnej jaskini. Znacie to. Wrzucasz fotkę na fejsa oraz tekst “napisz bam i zobacz co się stanie”. Masa ludzi wpisywała “bam” długo po tym, jak trzykrotnie zakomunikowałem, że to taki żarcik.

Wprowadzanie w błąd, staje sie ostatnio modne na fali pranku i wszelkiej maści wkrętek. Niektóre z nich bywają kosztowne [ Apple w mikrofalowce ].
Bawi to pewnie wszystkich, poza właścicielami telefonów. Wszyscy śmieją się do rozpuku, jacy to idioci. Prawda? Ale wkręcić można każdego, to kwestia metody, a nie inteligencji. Możecie mi uwierzyć na słowo, w naszych warunkach jak mniemam, dopóki nie ma zimnego trupa, można wszystko i śmiać się z idiotów smażących iphona w mikrofalówce?

Poruszamy się po materii manipulacji ludzkimi emocjami, czystej, najwyższej klasy, bo medialnej. A media wpływają błyskawicznie na zachowania mas. Wystarczy, że będą mówić na kogo głosować w wyborach lub nie. Jeśli nadawca informacji jest wiarygodny, ulegamy bardzo szybko. Nie trzeba tego specjalnie udowadniać, wystarczy się zastanowić komu wierzymy w najbliższym otoczeniu. B(v)loger w zależności od własnej kreacji, wpływa na swoich odbiorców, ale nimi nie manipuluje, za wyjątkiem prowokacji artystycznej. To kwestia konwencji. Lubimy dawać się nabierać, jeśli podejrzewamy, że jesteśmy nabierani. Fakt, że najśmieszniejsze jest totalne zaskoczenie. Tylko, że krwawa jatka na scenach teatru, to nie to samo co udająca real, ustawka w centrum miasta.

Treści publikowane w klasycznych mediach, podlegają swoistemu nadzorowi. Zasady oznaczania treści promocyjnych są ustalone. Dziennikarze starają sie rozdzielać treści redakcyjne od marketingowych. Oczywiście praktyka bywa różna, o lobbowaniu nie wspominając. Jak nam się jakaś reklama nie podoba, możemy ja zgłosić do Komisji Etyki Reklamy [ 4,4tys. skarg na polskie reklamy ]. Coraz częściej reagujemy, jeśli czujemy się przekazem manipulowani, obrażani czy zniesmaczani. Różnicę pomiędzy manipulacją, a wywieraniem wpływu opisywałem niejednokrotnie.

W internecie nie ma tych barier. B(v)loger nie podlega prawu medialnemu i może robić co chce i jak chce. Jeśli nie łamie prawa karnego i regulaminu platformy, na której tworzy treść, wszystko mu wolno. Dla marketera, który chce wyróżnić się bardziej, to prawdziwa gratka. Może tworzyć z b(v)logerem dowolne story – szokować, prowokować, manipulować, kłamać, przeklinać czy przedrzeźniać. Nieistotne, czy akcja zakończy sie hejtem, czy cmokaniem z zachwytu – buzz wyniesie świadomość nazwy całkiem wysoko. Mam nadzieję, że przy okazji bada się stosunek emocjonalny do marki. Ale kto najwięcej ryzykuje? Oczywiście – b(v)loger. Czy za kasę zrobi wszystko?

Pierwszym polskim praknsterem był “Dedektyw Inwektyw“. Program trwa od 1996r. czyli cieszy się powodzeniem. Mnie osobiście Tomasz Łysiak początkowo śmieszył, potem intrygował, aż stał się obojętny. Dziś przełączam stację. Podobnie program “Kuba Wojewódzki”, Jestem na etapie obojętności, ale tak to bywa, każdy format medialny kiedyś powszednieje. Z wyłączeniem “Stawki większej niż życie” i “Czterech pancernych”.

Marketer współpracując z b(v)logerem może pozwolić sobie na wyjście poza ramy obowiązującego prawa medialnego, zasad z zakresu kryptoreklamy czy etyki dziennikarskiej. Ale czysta manipulacja jest zawsze niebezpieczna, ponieważ rodzi chęć masowego naśladownictwa w przypadku powodzenia i degraduje najczęściej wiarygodność nadawcy (a nie marki). To bowiem b(v)loger pełni rolę influencera dla swoich odbiorców.

Faszerowanie swoich czytelników lub widzów wyłącznie faktoidami ma sens w jednym przypadku: kiedy Twoim idolem formatu jest “Asz Dziennik”. Wtedy hulaj dusza! Sam kocham być wkręcany przez nich szczególnie, gdy w leadach widać, że to Natemat.pl. Mają chlopaki patent na genialną konwersję nagłówków. Ostatnio z biskupami zakazującymi karmienia piersią, ze względu na podtekst erotyczny.

Tylko to jest tak, że jak idę do teatru na kabaret, to chcę się pośmiać, nawet z siebie. Ale jeśli ktoś po wyjściu z wydarzenia, będzie próbował porwać matce małe dziecko, to w trybie zmechola mogę być grzeczny bardzo skutecznie inaczej. Na tym polega różnica.

Jeżeli manipulujesz swoimi czytelnikami czy widzami, wielu ma prawo to się nie podobać. Zasada Metki – oni czują sie oszukani (nie znaczy, że są oszukiwani naprawdę). B(v)loger może w sytuacjach współpracy z marką, analizować co jest ważniejsze: kasa czy jego wiarygodność? Ma wybór, ale twarz jedną. Sieć nie zapomina i wyciągnie za 10 lat z zakurzonego archiwum. Najczęściej przez przeciwników.

Julio, raczej pilnuj swojego telefonu 😉

3 komentarze

  1. Julia jest produktem tak samo, jak maskotka małego głoda – z tą różnicą, że więcej jej się mieści w kieszeniach. Nawet jeśli teraz zaliczyła wtopę, to i tak wierni fani jej nie opuszczą, a jeśli przyjdzie jej szukać pracy w branży social media, to jest duża szansa, że niejedna firma będzie się o nią zabijała. Bloger blogerowi nierówny, niektóre blogowe branże nie muszą się martwić o wiarygodność, bo chodzi im wyłacznie o sprzedaż.

    Karolina

Skomentuj Karolina Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *