Ciekawa opinia Jacka P. z blogu „Briefu”. Cytuje najciekawsze fragmenty.
(…) Przestałem reagować na facetów, którzy przed moją wizytą w agencji psikają w powietrzu pomarańczowy aerozol i zatrudniają skrzypaczkę dla poprawienia nastroju (znając moją miłość do muzyki, wcześniej ogłaszaną, ale na Boga – nie do samych skrzypiec!
), po czym uruchamiają prezentację, w której skrzy się od wag, macierzy i stu fachowych skrótów – i ja je nawet rozumiem i znam – ale potem, kiedy wyciskam to wszystko we własnej głowie, widzę i czuję: oni jadą schematem. Utartym szlakiem, który realizowali gdzieś w Papui Nowej Gwinei, albo który mają z książek, albo który mają z gazet, z Brifem (…), a nie z głowy.
Dla nich – ambient jest panemkanapką, albo paniązającem, którzy chodzą po galerii za moje pieniądze i rozdają ulotki. Dla nich mój brand jest wypranym z wszelkiej wenętrznej inteligencji i czucia budżetem reklamowym, w którym proporcjonalnie trzeba rozdzielić kwoty na atl, na btl, na ctl i dtl. I już będzie dobrze.
Dla mnie to ciekawy obraz postrzegania marketingu przez zarządzających. Obraz delikatnie rzecz biorąc – niepokojący 🙂
